Prezentujemy Wam kolejne historie o spóźnieniach, które zostały nagrodzone w naszym konkursie świątecznym. Czekamy na Wasze kolejne zgłoszenia! Więcej informacji o konkursie znajdziecie tutaj .
Nagrodzone historie w środę 7.12.2011 (nagrodami są kubki)
Umówiłam się z koleżanką na 10.30 jakieś 30 min od domu. Wiadomo powinnam o 10 wyjść, jednak jak to kobieta, make up inne troszkę zajmują. Około 10.15 zauważyłam, że w zasadzie pewne jest, że się spóźnię. W takim wypadku nie pozostawało mi nic innego jak poprosić tatę o podwózkę. Czekałam przed domem już jakieś 5 min, a taty nie było. Naglę zauważyłam w oddali zbliżający się jego samochód, a ponieważ lubimy robić sobie różne żarty, wyskoczyłam na środek ulicy zaczęłam skakać i się wygłupiać, dopiero gdy położyłam się na ulicy zdenerwowany kierowca wyskoczył z auta i … TO NIE BYŁ TATA! Musiałam się jakoś wytłumaczyć. Co mogłam zrobić, powiedziałam, że jestem bardzo spóźniona i przy okazji bardzo zdesperowana. Dzięki temu wygłupowi, mężczyzna podwiózł mnie na miejsce, a ja się nie spóźniłam. 🙂
Karolina
do tej pory pamiętam….żniwna a nie żytnia 😉 kilka lat temu umówiłam się na rozmowę o pracę…miły Pan podał mi nazwę ulicy i godzinę… byłam bardzo przejęta tą rozmową…pojechałam. czekam 5 min,10 min,20min….traciłam cierpliwość po czym dzwonię do przyszłego szefa i zaczynam wrzeszczeć że stoje tu i czekam a on sobie jaja robi na to miły Pan Szef…”a gdzie pani jest? na to ja że na żytniej tak jak sie umawialismy….nagle smiech Pana szefa…Miła Pani ale my umawialismy sie na żniwnej….. i szok….przeprosiłam i powiedziałam że bedę najszybciej jak sie da… żniwna i zytnia to dwa rózne końce miasta. Pan Szef przywitał mnie usmiechem a mi było strasznie głupio za to ze na niego nawrzeszczałam i ze to ja sie spózniłam a nie on :/
Anna
Pewnego dnia pracowałem do późna i byłem bardzo spóźniony na imprezę do znajomych, która był inauguracją ich dopiero co wybudowanego domu. Pracuję jak alpinista wysokościowy, a że byli to moi dobrzy znajomi, postanowiłem od razu po zjechaniu na ziemię wskoczyć w samochód, popędzić do nich i dyskretnie przebrać się już u nich. Podjechałem pod ich dom, w środku słyszałem świetną zabawę, wziąłem torbę i chciałem wejść tylnym wejściem. W momencie, w którym dochodziłem do domu, otworzyły się drzwi i cały rozbawiony tłum wyszedł prosto na mnie. Przyjaciele przywitali mnie, ciesząc się, że przyjechałem w najlepszym momencie – na pokaz fajerwerków. Stanąłem lekko zawstydzony, bo przecież byłem jeszcze w stroju „roboczym”. Nagle ogromnie się zdziwiłem, kiedy większość witających się ze mną osób zaczęła gratulować mi świetnego przebrania. Okazało się, że zapomniałem o tym, że to była jednocześnie impreza karnawałowa i wszyscy mieli się przebrać, więc moja uprząż wspinaczkowa, kask z latarką i dużo sprzętu alpinistycznego świetnie pasowało do tematu 🙂 Zostałem już w tym stroju do końca imprezy.
Michał
Nagrodzone historie we wtorek 6.12.2011 (nagrodami są kubki)
Polecam fajny dowcip… Pan Malinowski notorycznie spóźniał się do pracy. Pewnego dnia jego szef powiedział: – Ja rozumiem, że pan ma rodzinę na utrzymaniu, ale jeśli jeszcze raz spóźni się pan do pracy, będę zmuszony pana wyrzucić. Następnego dnia pan Malinowski budzi się, patrzy a tu już dziewiąta. Myśli co tu zrobić, żeby szef go nie wylał. Wpadł na pomysł, że pójdzie do dentysty, wyrwie sobie zęby, a szefowi powie, że miał straszny ból zębów i musiał pilnie pójść do dentysty. Tak też zrobił, z gdy był już na miejscu dentysta pyta go: – Co rwiemy? – Najlepiej jedynki i dwójki – odpowiada mu Malinowski. – Ale może lepiej tam z tyłu, żeby były mniej widoczne… – Niech pan rwie – ponagla Malinowski. Po zabiegu Malinowski pyta dentystę: – To ile płacę? – Normalnie biorę 200, a że dziś niedziela to biorę 300…
Sławek
Cała przygoda zaczęła się w Gdańsku ok. 250 km od naszego miejsca zamieszkania. Pojechaliśmy na galę MMA, a następnego dnia na 9 rano kumpel miał ostatni egzamin maturalny. Po gali pojechaliśmy jeszcze na chwilę do Sopotu odwiedzić molo 🙂 Pech chciał, że przy 90 km/h nie zauważyliśmy „leżącego policjanta”. Wrażenia z lotu niesamowite, a podwozie samochodu wyglądało niemalże identycznie jak podwozie Boeinga 767 lądującego na Okęciu 😉 Uszkodzenia: pęknięta miska olejowa, wahacze popękane, amortyzator też w nie najlepszym stanie. Kurde godzina 2 w nocy co tu robić. Dzwonimy do ubezpieczyciela, żeby podstawili auto zastępcze i scholowali auto gdzieś na parking. Czekamy, czekamy… i nic. Już przestaliśmy wierzyć, że ktoś przyjedzie… to żeby nie zmarznąć poszliśmy do sklepu, takiego „nie”alkocholowego 😉 trudno, kumpel musiał się pogodzić, że nie zdąży na egzamin… Później już mało pamiętam 🙂 tyle że podjechało auto zastępcze, później autopomoc. Sprawa zakończyła się tak, że autopomoc zawiozła nas prosto pod szkołę na egzamin, kumpel ledwo co się dobudził, spóźnił się pół godziny, ale na szczęście dopuścili go do egzaminu i zdał. Najlepsze na koniec 🙂 Facet z autopomocy pyta się gdzie auto odstawiamy, patrzę a to samochód zastępczy na lawecie a nie moje auto, tak żeśmy się z nim dogadali w nocy jak nas plaży zabierał 😉
Łukasz
Z objęć Morfeusza wyrwał mnie przeraźliwy dźwięk budzika. Klejącymi się oczami spojrzałem na zegarek i aż oczy mi wyszły mi na wierzch, bo stwierdziłem, że już od pięciu minut mamy lekcję matematyki. To od razu postawiło mnie na równe nogi. Zerwałem się szybko z łóżka, tak jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Rozejrzałem się po moim pokoju,a raczej po prawdziwej Stajni Augiasza w poszukiwaniu ubrań i książek. Po kilku minutach wyłowiłem je z tego bałaganu, ubrałem się, a książki pośpiesznie – jakby się paliło, spakowałem do plecaka. Ponownie spojrzałem na zegarek i zalałem się potem – lekcja trwała już piętnaście minut. Z domu wybiegłem tak szybko, jakby mnie wywiało. Pędziłem do szkoły na złamanie karku i ile tchu w płucach. Dopadłem drzwi wejściowych, jednym susem pokonałem korytarz i wpadłem do klasy jak bomba. Przystanąłem na chwilę za progiem ledwo łapiąc dech. Czułem się jak zdjęty z krzyża. Po chwili odsapnąłem, podszedłem do biurka i stanąłem z nauczycielką twarzą w twarz . Przeprosiłem ją za spóźnienie i zacząłem mamrotać, co ślina przyniesie na język. Niestety na darmo strzępiłem sobie język. Nauczycielka była nieubłagana. Wydała salomonowy wyrok, wpisała mi do dziennika nieobecność. Na dodatek kazała mi napisać w zeszycie sto razy zdanie: ”Nie będę spóźniać się na lekcję”. Była to dla mnie syzyfowa praca, ponieważ wiedziałem, że to niczego nie zmieni, lecz przyjąłem tą karę z godnością. Usiadłem ławce i poczułem się jak zbity pies. Spóźnianie się do szkoły jest niestety moją prawdziwą piętą Achillesa. Miałem już na koncie parę spóźnień, lecz przeważnie tylko pięciominutowych. Dzisiaj jednak przesadziłem jak ogrodnik róże, dwadzieścia minut, to lekka przesada. Nie dziwiłem się temu tak bardzo, bo dzisiaj w nocy nie mogłem zmrużyć oka, więc jak już zasnąłem, to rano spałem jak zabity. Pomyślałem sobie, że ładnie zaczął się dla mnie ten tydzień. Błagałem o cud, żeby to wszystko okazało się jakimś złym snem. Humor poprawiła mi myśl, że przespałem pół lekcji matematyki, najbardziej nie lubianego przeze mnie przedmiotu.
Michał
Co tutaj napisać? hmm… A już wiem przypomniała mi się taka sytuacja, o której opiszę niżej 🙂 : Miałem taką sytuację, zimą w styczniu kiedy bardzo zasypało katowice, było jakieś -17 stopni na dworze. Jechałem we wskazane miejscu, dotarłem bez problemów używając NE do celu. Problem zaczął się kiedy wracałem do domu na obiad. Jadę sobie mocno zaśnieżoną drogę, gdzie zaczynała się droga pod górkę dojazdowa do drogi można powiedzieć ekpresowej. Zauważyłem tira z naczepą, który nie mógł wjechać pod górkę bo koła się zlizgały. Ja jako, że byłem pierwszy za miejscu zdarzenia. Dodam, że nie dało się cieżarówki w inny sposób ominąć. Założyliśmy łańcuchy na tylne koła napędowe, które posiadał kierowca. Niestety kiedy cieżarówka ruszała i przejechała jakieś 50m do góry, łańcuchy były jakieś chyba słabe bo się rozerwały i już dalej nie pojechał, gdyż znów koła slizgały się w miejscu. Myśle co taraz zrobić? Pod górę nie pojadę bo nie mam jak tira ominąć, a za mną stoi kolumna samochodów. Na szczeście zawsze wożę łopadę składaną w bagażniku. Zacząłem po za drogą kopać żeby dostać się do ziemi. Gdy już miałem tą ziemię to posypywałem ją pod koła tira, kiedy zrobiłem ślad z ziemi. Powiedziałem, żeby kierowca pomalutku, ale nie gwałtownie ruszył. Przejechał jakieś 50, i znów się zakopał, ale już był wyżej niż wcześniej. Więc znów na zmianę z kierowcą posypywaliśmy tą ziemią asfalt aż znów ruszył następne 50m. Przejechał łącznie jakieś 200m, już był na wzniecieniu. Ale dalej nie mógł ruszyć. W pewnym momencie zauważyłem koparkę która jechała z bocznej drogi dalej, więc szybko zaczałem machać i biec do niej :-), żeby się zatrzymał. Kierowca kopaczki zgodził się wyciągnać tira, miał nawet linę. Po jej zaczepieniu już bez problemu wyciągnął tira 🙂 Więc można było ruszyć dalej. Oczywiście, ci kierowcy co stali za mną nawet nie chcieli pomóc, np. Pan w wypasionym Audi powiedział: „A Co mnie to interesuje, że nie może wjechać? Nie kierowca tira, dzwoni po pomoc drogową, oni od tego są, ja nie bede się męczył” . No cóz tylko jeden kierowca osobówki postanowił nam pomóc. Reszta siedziała w samochodach i się grzali w kabinie. I w ten sposób spóżniłem się na obiad, jakieś 40 minut 🙂
Wojciech